Rodzinna wycieczka ciuchcią do Żegiestowa Zdroju okazała się bardziej ciekawa niż mogliśmy przypuszczać, ale od początku ....
Nasz synek ma obiecany przejazd ciuchcią, całą rodzinką umawiamy sie na pierszą osobówkę poranną i jedziemy tam, gdzie nas "100" lat nie było - mój wybór pada na Żegiestów......., czyli polski Prypeć.
Od 1846 roku, kiedy powstało tu uzdrowisko na stromym brzegu Popradu wiele się zmieniło.......
Wędrując przez zrujnowane budynki, opuszczony dom Zdrojowy można się poczuć jak w innym świecie........zamkąć oczy i wyobrazić sobie te panie w pięknych, wytwornych sukniach, tych eleganckich panów starających się o względy dam........te koronkowe parasolki, piękne konne powozy wiozące tu kuracjuszy z Krynicy Zdroju.......miejsce ustronne, idealne na schadzki.........
ach, gdyby tak się cofnąc w czasie........a teraz - teraz strasza tu wybite okna i przerażająca cisza.........nie ma tu nikogo......kilka osób mieszka w walącym się budynku na skaraju.....kawałek dalej jednyny komercyjny punkt - apteka .....i nic więcej.....nie ma się nawet gdzie kawy napić.
Kilka lat temu opuszczone budynki zaczął wykupywac własciciel firmy Cechini - jego dziadek - Włoch budował kiedyś tą piękną linię kolejową, która funkcjonuje do dzisiaj.......ma ambitny plan przywrócenia uzdrowiska do sowojej świewtności sprzed 100 lat .....czy sie uda - życze mu tego z całego serca.........ale to potrwa.........
Po tych smutnych widokach idziemy dalej niebieskim szlakiem w kierunku Pustej Wielkiej - kiedyś szlak przypominał Orlą Perc - wspinaczka po łańcuchach - niestety szlak najprzypuszczalniej po zeszłorocznej powodzi uległ zagładzie - taraz prowadzi trawersem dodokoła góry wąską ścieżką z powalonymi co chwila wiatrołomami......nie powiem - już jest ciekawie, a najciekawsze dopiero przed nami. Nad nami krązy burza mrucząc coraz bardziej.......deszczyk kropi coraz mocniej.....z planów dłuższej wycieczki trzeba zrezygnować - zaczynamy usilnie szukać jakiejś drogi prowadzacej w dół. Babcia i ciocia, które nam towarzyszą sa gdzieś kawał za nami.....pada coraz mocniej więc nie czekamy na nie i z maluchami zbaczamy z głównego szlaku na boczną drogę.......w pewnym momencie droga ponownie dzieli sie na 2 - wybór okazuję sie mało trafiony - po przejściu około 500m droga kończy się w...strumieniu.....
Nie ma czasu na powrót - idziemy więc pionowo w dół - po strumieniu....iście karkołomne posunięcie......gdyby nie wiatrołomy może nie byłoby tak źle, ale......w pewnym momencie przejść się juz nie da...drzemy więc na czworakach ostro do góry (na jakiś szczyt...wypatrując ścieżek zwierzaków........no tak - do góry to się da, ale jak tu zejść po pionowej ścianie sypiących sie kamieni, korzonków, ciernistych krzewów w dół, zeby nie skończyć na dole w potoku ( w sposób NIE tradycyjny) ?
Jakoś udaje się w końcu bezpiecznie zejść - maluchy sa zachwycone i mówią, że takiego EXTRIMU to w życiu nie miały (to i racja).....
Starsze panie dzwonią, że są już na dole, ha,ha,ha....dobrze,że się zgubiły i nie poszły z nami, bo tu modły by nie pomogły.......
Po godzinie walki z pionową góra jesteśmy znowu w strumieniu........teraz już trzeba jak najszybciej w dół.......
Ubłoceni, przemoczeni, ale szczęśliwi poi kolejnej godzinie walki docieramy w końcu do głównej drogi.........
Maluchy rzucają się na jedzenie jakby od tygodnia nic w ustach nie miały.......w otoczeniu zrujnowanego uzdrowiska czekamy na pociąg.
Jeszcze przejazd pociągiem jedną stację dalej (bo trzeba zaliczyć przejazd najstarszym tunelem)....do Andrzejówki, a po chwili powrót.....już do Sącza :-))
No i jest co wspominac :-)