W kolejnym dniu plażowania, po kolacji jedziemy na wycieczkę do Piranu. Wybieramy po raz kolejny taką porę ze względu na malucha. W ciągu dnia są wielkie upały i źle znosi zwiedzanie i włóczenie się po miastach. Po kolacji jest bardzo wyciszony i spokojny ( staramy się uniknąć awantur, bo to średnia przyjemność dla obu stron). W końcu są wakacje więc wszyscy muszą być zadowoleni.
W Piranie cudem znajdujemy miejsce do parkowania i ruszamy na eksploracje niesamowicie wąskich uliczek starego miasta. Mnóstwo kierowców ma tu "gdzieś" zakazy parkowania. pozostawiają swoje wozy gdziekolwiek z włączonymi światłami awaryjnymi i "udają, ze się zepsuły" - jak mówił nasz synek.
" Piran jest jednym z najbardziej atrakcyjnych turystycznie miejsc nad słoweńskim Adriatykiem. Miasteczko przypomina swoją architekturą włoską Wenecję. W przeszłości było wenecką twierdzą na wybrzeżu Istrii. Z tego okresu pochodzi większość zabudowy, a także imponujące, średniowieczne mury, oddzielające miasto od reszty lądu. (...)
Do lat pięćdziesiątych XX wieku w Piranie żyła niemal wyłącznie ludność włoska. Dopiero po przejściu Piranu pod władzę Jugosławii (1954) ta sytuacja uległa zmianie w wyniku wyjazdu większości dotychczasowych mieszkańców. Język włoski nadal ma jednak status języka urzędowego obok języka słoweńskiego. "
Ponoć po uliczkach Piranu po dziś dzień plącze się duch Giuseppe Tartiniego (zm. 1770r). Jak głosi legenda zawarł on pakt z Belzebubem i obecnie za karę błąka się po swoim mieście grajac na skrzypcach sonatę - ale nie mieliśmy tej przyjemności.
Plączemy się po uliczkach, aż do całkowitej ciemności - czas wracac do hotelu.