3 maja :
Jedziemy z maluchem do Sącza - pociąg, autobus (koniecznie chciał wysiadac w Łososinie, bo odbywał sie tam własnie piknik lotniczy, ale odwiodłam go od tego pomysłu), docieramy do Sącza, a tam szybkie rozpakowanie manatków, na obiadek u babci (ACH TE PIEROGI !!!), piknik na miasteczku rowerowym (obowiazkowo przejażdżka kucykiem i dmuchana zjeżdżalnia), a potem wieczorna strawa dla ducha - czyli "Halka" w plenerze - choć nie jestem miłosniczka opery (a wręcz nawet gorzej...), to w takiej formie i w takim otoczeniu słucha się tego i ogląda z wielką przyjemnością - nawet maluch dotrwał do końca przedstawienia (3 godziny!!!) i stwierdził, że bardzo mu się podobało - czyżby rósł mi meloman?
4 maja:
czyli"wsiąść do autobusu bylejakiego" i jechać gdziekolwiek, byle był las i górki.....a o to w Sączu nie trudno - każdy autobus jeżdżący na obrzeża, albo poza granice miasta prędzej czy później skończy w górach i lesie (ależ mi tego brakuje.....). Pierwszy autobus jedzie do Kunowa - jedziemy więc na Falkową i tradycyjną trasą przechodzimy przez cały las i kończymy przy budowanym Miastaczku Galicyjskim.
Ależ las wygląda teraz cudnie - oboje z maluchem jesteśmy po prostu oczarowani.