Wczorajszy dzień upłynął po hasłem - załatwić ile sie da, przemieszczając się cały czas na rowerkach, dzisiaj nic nie wskazywało na to, ze się uda gdzieś wyruszyć - zapowiadali deszcze, niebo zachmurzone, a jednak decyzja - jedziemy gdzieś za miasto choćby na moment.
Znowu na zasadzie - spotykamy się z mamą na dworcu i wsiadamy do pierwszego lepszego autobusu. Podjeżdża pierwszy do Naściszowej - może być. Maluch w autobusie marudzi, ze on chciał w góry, dopiero na ostatnim przystanku daje się przekonać, że ten autobus faktycznie w te góry wyjeżdża - oczywiście trzeba sporo podejść, ale w nagrodę wspaniały widok na panoramę Sącza. Poziomek i borówek tym razem jak na lekarstwo, a na szczycie strasznie silny wiatr, który zmusza nas do założenia kurtek, ale na koniec nagroda :
polana aż czerwona od najwspanialszych owoców leśnych, a na niej 6 pierwszych w tym roku kozaków...