Już minęło kilka dni od weekendu, ale jakoś nie było chwili na spisanie tego wypadu, ale od poczatku:
Jest kolejny weekend, jedziemy do Sącza zakatarzeni, chyrlający....my z maluszkiem już lepiej, ale mąż niestety chyba przechodzi własnie największy chorobowy kryzys. I tu pojawia się problem: jak pogodzić problemy zdrowotne z piękną pogoda, wizją spędzenia pięknego dnia w górach, spotkania z mamą i zapewnienia czasu dzieciakom......trudne zadanie, ale dlaczego (no cóż, nie będe się rozpisywać). Koniec, końców, wylądowaliśmy za namową mamy w Jarzębiakach - skręca się z Kokuszką w uliczkę z drogowskazem" misje afrykańskie" - napisanym tak nieczytelnie, że każdy czyta to jako "misie afrykańskie" - (od kiedy w Afryce sa misie?), a potem wąska droga do góry i pod grilowskiem trzeba zostawić samochód, a dalej pionową ścieżką do góry - do żółtego szlaku i bacówki na Jarzębiakach.
Mama wydarła z dzieciakami do góry, ja próbuje dogonić, mąż ledwo idzie.....generalnie kanał.
I choć widoki cudowne, nie da się ukryć, ze tej wycieczki nie można zaliczyć do udanych - nie zawsze się da wszystkich zadowolić, im więcej osób tym trudniejsza nić porozumienia - a miało byc tak pięknie !!!