Po miesiącu ustalania kiedy, gdzie, z kim i jak udało się wreszcie doprowadzić do wyjazdu integracyjnego naszej szkółki łyżwiarskiej....bez łyżew, choć jak się później okazało – łyżwy też były :-))
Rano ruszamy w kierunku Wisły zahaczając jeszcze o dziadków w Górkach Wielkich. Około godziny 13 umawiamy się na miejscu w uroczym pensjonacie „Willa Larysa Agro”.
Przy okazji polecam – tak przemiłej atmosfery i obsługi jak tam ze świecą szukać:
http://www.larysa.wisla.pl/pl_willa-larysa-agro,37.html
Willa znajduje się w dzielnicy Gościejów – jakieś 2 km od centrum.
Ponieważ nie mamy zaopatrzenia na wieczorne obiecane maluchowi ognisko....moje dziecię w życiu nie było na ognisku....(to po prostu wstyd !!!) wędrujemy w kierunku centrum wzdłuż szosy. W centrum Wisły nie byłam od kilkunastu lat – sporo się tu zmieniło.......na lepsze :-))
Po powrocie, w oczekiwaniu na jeszcze jedną znajomą rodzinkę pograliśmy troszkę w siatkę, przygotowaliśmy gałęzie na ognisko, które szybko rozpaliliśmy, bo żołądki już marsza grały.....
Ach te ogniska : to ciepło, te odgłosy, zapach, dym unoszący się, ten hipnotyzujący taniec ogników......tłuszcz ściekający z kiełbasek trzymanych na patyku, ten chrupiący chlebuś – już zapomniałam jakie to cudowne uczucia........
Gdy zrobiło się już bardzo ciemno i zimno przenieśliśmy się do wnętrza......kontynuując wspaniałą zabawę przy wielu świetnych grach, które przywiózł znajomy...... tego mi było trzeba :-))
Po śniadanku (na które ciężko było wstać ) ruszamy czarnym szlakiem (przy którym mieszkamy) w górę. Z mapy wynika, że do końca szlaku, który kończy się na Wirchu Gościejów mamy niewiele ponad godzinę drogi....z mapy jednak nie wynikało, że będzie taki „wyryp”.....Dzieciaki pognały w górę, trudno je dogonić......potem będą marudzić, że zmęczone, ale cóż – trzeba większych rozumków, żeby wiedzieć, ze w górę się nie biega......
Wspinaczka kończy się jednak takimi widokami, że każdy wysiłek jest tego wart.....Po krótkiej przerwie wędrujemy żółtym szlakiem w kierunku trzech kopców Wislańskich. Po drodze czeka na nas.....gospoda/schronisko prywatne - Telesforówka, które bynajmniej na mapie zaznaczone nie było więc stanowi to nie mała niespodziankę :-)))
Krótki postój na szarlotkę i wędrujemy dalej grzbietem mijając dziesiątki rowerzystów, bo to chyba najpopularniejsza ścieżka rowerowa w Beskidach. Kolejny szczyt zdobywamy po zaledwie pół godzinie spacerku, a potem już tylko w dół. Droga jest łatwa, ale bardzo się dłuży, bo niestety na końcu czeka na nas jeszcze kilometr drałowania wzdłuż szosy.........Robimy więc po drodze przerwę na pizzę, żeby nabrać sił na dojście do celu, a potem już niestety – pakowanie, pożegnanie i droga powrotna........