No tak, kapeć na końcu świata gdzie nie ma dosłownie żadnej cywilizacji to poważny kłopot.....
Jedziemy więc wolniutko na naszej dojazdówce, bo zasadniczo choć ubezpieczenie mamy to opona jest tylko i wyłącznie naszym kłopotem.......zajeżdżamy kolejno do jakichś pojedynczych gospodarstw, aby pytać kto i gdzie może pomóc.
Dopiero w Djupaviku uda się dorwać kogoś kto ma maszynę do łatania. Nie jesteśmy pierwsi - to już 3 opona dzisiaj (a ruch tu taki, ze szkoda mówić , całe 5 samochodów na tych 100km) ....... średnia widać dziurawych opon dobra :-)
Spędzamy ten czas w jedynym na trasie hoteliku rozmawiając z gospodarzami - tak jak pisałam wcześniej zaskoczonymi, że pojawiliśmy się na tym końcu świata......... opowiedzieli nam jak tu wygląda życie zimą : 1 raz w tygodniu jedzie płóg, a i to nie zawsze.......jedyną szansa aby się tu dostać jest samolot.......w całej osadzie jest kilkunastu stałych mieszkańców, kilka osób pracuje tu latem......
Stara fabryka ryb kryje za sobą bajeczny wodospad........wszystko wygląda generalnie bardzo abstrakcyjnie.
Po zalataniu opony ruszamy dalej.....niebo się przeciera, robi się na nowo coraz piękniej