Zapakowani jak sardynki ruszamy w daleką wyprawę. Jest tuż przed stanem wojennym, rodzice zabierają ze sobą w ramach upominków cały woreczek znaczków Solidarności.
Jedziemy maluchem, w środku musi się zmieścić: nasza trójka, namiot, śpiwory, materace (wszystko ogromnych rozmiarów - kiedyś tylko takie były), jedzenie na 2 tygodnie, ubrania.....czyli wszystko, żeby przeżyć i nie kupować na miejscu niczego. Przelicznik walut taki, ze wyprawa na zachód to koszt roku pracy - masakra.
Ja mam 8 lat, niewiele udało mi się z tej wyprawy zapamiętać - jakieś obrazy, drobne wspomnienia. Dobrze, że tata zachował spis miejsc w których byliśmy.