Mamy zaledwie jeden dzień, żeby zobaczyc miasto. Na poczatek wybieramy spacer z przewodnikiem. Nie mamy żadnego informatora ze sobą więc jest to jedyna szansa, żeby dowiedzieć się coś ciekawego. Po kilku godzinach robimy sobie przerwę w urokliwej cafejce, a następnie idziemy jeszcze do muzeum morskiego. Pogoda nie sprzja, zaczyna wiać coraz bardziej, kiedy wracamy do portu okazuje się, że nasz prom jest mocno pochylony - pierwsza myśl - źle załadowali prom. Okazuje się jednak, że to siła wiatru (a wiała 10) tak przechyliła statek.
Dla mnie sztorm na promie to radocha, po przejściach na małej żaglówce, Piotrek jednak ma nietegą minę. Nici z imprezowania w drodze powrotnej.
Na kolacji wieczornej, która odbywa się już na pełnym morzu zostaję sama przy stole na setki ludzi - wszyscy zieleni wybyli do kabin :-))) Musze przyznać, ze miałam niezły ubaw.
Podobno, to ze mną coś jest nie tak, bo jak człowiek nie ma choroby morskiej, to znaczy, że jego błednik źle funkcjonuje. To chyba jednak wolę mieć ten dziwny błędnik !!!!