W cztery osoby wypożyczamy autko i jedziemy na objazd wyspy. Na pierwszy rzut wybieramy Lindos.
"Samo Lindos to śnieżnobiałe domy na zboczach wzgórza, na którym góruje wybudowana przez Joannitów cytadela. Plątanina ciasnych uliczek (...).
Ulic nie pokrywa bruk, lecz mozaiki z morskich kamieni. Mury oplata winna latorośl, a w dole, u stóp miasteczka, leży szmaragdowa zatoka św. Pawła (który podobno zatrzymał się w tym miejscu, udając się do Rzymu w 58 r.) z zacumowanymi jachtami. Nic dziwnego, że w latach 60. Lindos było mekką artystów, muzyków i hipisów.
By dotrzeć do ruin małego akropolu, trzeba wspiąć się na 116-metrowe wzgórze. W upalne dni niewielu turystów decyduje się na taki wysiłek, wybierając... czworonożne taksówki, czyli osiołki (ok. 5 euro). To typowy sposób podróżowania po wielu greckich wyspach i spotykane co krok "parkingi" dla osłów nikogo nie dziwią. Podobnie jak widok Greka przemieszczającego się na ośle i... rozmawiającego przez telefon komórkowy."
Patrzymy ze współczuciem na te sympatyczne zwierzaki dźwigające pod górę 100-kg Niemców i innych, którym nie chce się podejść.
"Znajdująca się na akropolu świątynia Ateny z VI w. p.n.e. była jedną z najważniejszych w starożytnym świecie, odwiedził ją nawet Aleksander Macedoński. Prawie w całości zachowało się siedem doryckich kolumn. Choć świątynię zasłaniają rusztowania (renowacja), to jednak można ją zwiedzać. To zarazem fantastyczny punkt widokowy - widać stąd całe miasteczko i zatokę."
Po takim wyczerpującym zwiedzaniu znajdujemy uroczą knajpkę, aby napić się w cieniu soku i móc ruszyć w dalszą drogę.