Piękna pogoda chwilowo się skończyła, ale to w niczym nie przeszkadza. Mąż dochodzi do wniosku, że problem z samochodem nie jest na tyle poważny, żeby się nie móc całkowicie ruszyć więc jedziemy ponownie wgłąb Doliny Raurisental.
Tym razem zamieniamy samochód na autobus (ten, który wisi nad przepaścią) i dopiero z ostatniego przystanku ruszamy w górę. Swoją drogą, byliśmy pełni podziwu jak kierowca radzi sobie na tej trasie - odpowiednik dojścia do 5 Stawów, tylko droga troszke szersza:-)))
Na mapce regionu wybieramy sobie jedno ze schronisk (dojście jakieś 2 godziny). Szlak jest wyjątkowo piekny - taki tatrzański tylko cudownie zero ludzi - jedynie mijamy jakieś niedobitki, którzy to ludzie nie mogą się nadziwić jak nasz maluszek dzielnie drałuje na własnych nóżkach i pozdrawia wszystkich mijanych "Grüß Gott"!!!
Podejście ostre, pierwszy postój przy schronisku Erlehenalm na pysznej szarlotce i kawce, gdzie maluszek bawi się z dużym włochatym króliczkiem.
Potem coraz wyżej i wyżej...........świstaki dają o sobie zna, ale nie mamy szczęścia, zeby je zobaczyć. Kiedy schronisko mamy na wyciągnięcie ręki z przerażeniem patrzymy na zegarek - niedługo odjeżdża ostatni autobus, nasz maluszek tez powoli ma już dość - podejście zajęło mu prawie 3 godziny. Szlak zowidla się więc podejmujemy decyzję o odwrocie. zasadniczo mogliśmy iść do tego schroniska, ale ktoś musiałby się poświęcić i maluszka zanieść ;-))
Czas płynie więc żeby zdążyć na autobus maluch pakuje się na barana tacie i w tempie niemal sprinterskim zbiegamy na dół robiąc tylko krótką przerwę przypięknym wodospadzie. Zdąrzyliśmy niemal na ostatnią chwilę:-)))