Elektriczka oczywiście punktualna zawozi nas dzisiaj do Starego Smokowca. Na dworcu witają nas tłumy - to chyba najpopularniejsza baza wypadowa w Tatrach słowackich.
Już na dworcu zaczyna sie nasz żółty szlak. Początkowo prowadzi asfaltem przez całą miejscowośc, dopiero po 15 minutach przechodzimy na szlak kamienisty. I zaczyna się - skwar z nieba sie leje, a tu zero cienia. W 2003 roku wielka wichura powaliła ogromne hektary lasów zostawiając tylko małe kikuty. Pierwsze 1,5 godziny podejścia nie zachęca do wysiłku - można zdechnąć nawet nie ruszając sie z miejsca, a co dopiero pnąc sie cały czas ostro w górę. Co potok to wszyscy moczą głowy w wodzie..........ale ulga, ale tylko na chwilę, bo za chwilę na głowie już sie gotuje......
Prawie 2 godziny schodzi nam na dotarciu do miejsca gdzie schodza się wszystkie szlaki, aby dalej juz kolorem zielonym poprowadzić nas pod Śląski Dom. Kiedyś było to schronisko górskie - teraz ekskluzywny hotel pod który za słone pieniadze można sobie podjechac. Mało to motywujace.......lata temu jak zdobywaliśmy z mężem Gerlach skorzystaliśmy z tej opcji - taraz zdobyliśmy Wielicki staw na piechotę .
Nad stawem zarządziliśmy długi postój - trzeba sie posilić i odpocząć przed dalsza wędrówką. Kaczucha zjada małemu pół drugiego śniadania, ale to cała radość :-)))
Po przerwie ruszamy do góry - w kierunku Wielickiego Ogrodu - tu jest najwieksza szansa na spotkanie zwierzaków.
Widoki cudowne, dalej piękna pogoda, choć chmurki gromadza sie nad szczytami, idziemy wolniutko co chwila zatrzymując sie na obfotografowanie wszystkiego. Maluch wypatruje całe stado kozic, za chwile nastepne.
Pniemy sie w górę, coraz wyzej i przyjemnej.......wysokość robi swoje - juz nie ma takiego skwaru.
Kiedy dochodzimy do Dolnego stawu pod Polskim Grzebieniem - do szczytu zostaje nam jakies pół godziny drogi. Jesteśmy juz jednak po 4 godzinach wspinaczki (nie licząc przerwy), wiec maluch zarządza odwrót. Dzieci bywają jednak mądre, gdyby nie odwrót burza zastała by nas na bardzo dużej wysokości.
Schodzimy więc w dół wypatrując kolejnych stad kozic, a nawet na skale znajdujemy dorodnego świastaka !!!
Po zejściu do Wielickiego stawu kolejna przerwa - choć za plecami znajduje sie paskudny hotel to z pewnością jest to jedno z najpiekniejszych miejsc w Tatrach........chętnie byśmy tu zostali......, ale niebo zasnuwają coraz większe chmury, a z oddali dochodzi nas mruczenie burzy. Zaczyna padać - zarzadzam powrót najkrótszą trasą, czyli zielonym szlakiem w dół - byle jak najniżej.
Pioruny walą ze wszystkich stron, deszcz im niżej tym większy - trasę, która mieliśmy zrobic w 1,40min zaliczyliśmy w 50 minut - Eryk był tak przestraszony, że całe zmęcznie gdzieś uleciało i pędził na równi z nami.
Kiedy dopadliśmy stacji kolejowej zaczęła sie istna nawałnica.........ale szczeście.
Teraz juz tylko przejazd pociągiem........., ale jest juz sucho i dach nad głową :-))