Kolejny dzień powoli się kończy. Jedziemy już prosto do naszego miejsca dzisiejszego noclegu. To miejsce jest na końcu świata, nie ma tu nic ......gdzieś w oddali tylko widać wulkan Katla pokryty lodowcem (ostatnio zrobił się bardzo aktywny).........i nic.....tylko pustkowie. Sam pensjonat jest stworzony i prowadzony przez prawdziwa pasjonatkę - takiej fantastycznej atmosfery typowego domu islandzkiego jak tutaj , nie znaleźliśmy nigdzie indziej.............
Po krótki odpoczynku jedziemy jeszcze późnym wieczorem do kościółka na końcu drogi 208 .......... a potem wracamy , aby spędzić uroczy wieczór w naszym domku z ludźmi z całego świata........Eryk robi nam koncert gitarowy (śmiejemy się, że miał po raz pierwszy w życiu międzynarodową widownię) ............. niestety - czas spać.
Podsumowanie : przejechane około 240km, niesamowite krajobrazy, lodowce, kaniony, naście kilometrów w nogach........