Kolejny darowany dzień cudownego słońca . Dzisiaj obiad później, zaraz po śniadaniu możemy ruszać i nic nie stoi na przeszkodzie, aby powędrować gdzieś wyżej.
Proponuję Dolinę Małej Łąki (bardzo dawno tam nie byliśmy) , a potem w zależności od warunków zadecydujemy, czy idziemy dalej. Podjeżdżamy w 2 samochody , tuż przy wylocie doliny jest zatoczka , która ma zastępować parking. Pani wychodzi z budki i rzuca nam kwotę – 30zł …… pukamy się po głowie i jedziemy kilkadziesiąt metrów dalej. Tu przy prywatnym domu jest informacja – 10zł za cały dzień – no to już do przeżycia……
Chwilę później w 7 osób jesteśmy przy wejściu. Miło ze strony parku, że ten nie pobiera opłat w tym okresie (to mnie zaskoczyło, bo pamiętam, że dwa lata temu płaciliśmy wstępy) .
Nasz synek oznajmia, że nigdzie z nami nie idzie , tylko zostaje, aby towarzyszyć babci i babci ze strony kuzynostwa. Nie pozostaje nam więc nic innego jak ruszyć w szybszym tempie w 4 .
Przejście Doliny zalodzone, małe raczki się przydają. Około godziny później jesteśmy na jednej z najpiękniejszych polan tatrzańskich – Wielkiej Polanie. Na razie jesteśmy na wysokości około 1300m n.p.m., ale nad polaną górują fantastyczne ściany od Giewontu do Wielkiej Turni. O tej porze roku słońce tu praktycznie nie dochodzi, ale i tak jest pięknie.
Nic nie stoi na przeszkodzie, aby iść dalej, Przechodzimy więc na azymut całą polanę i kierujemy się (nie do końca szlakiem, bo zimą i tak jest niewidoczny) pod ściany Wielkiej Turni. Tu mały odpoczynek, dodatkowo uatrakcyjniony stadkiem kozic, które niewiele sobie robią z naszej obecności. Na razie jesteśmy w cieniu masywu Giewontu i Kopy Kondrackiej. Teraz czas na ostre podejście w górę . Nie jest łatwo, bo śnieg nie jest zbyt spójny i co jakiś czas zsuwa się spod nóg, ale generalnie idzie się nieźle i duże raki wcale nie okazują się niezbędne.
W połowie masywu zaczyna się ostre słońce, a co za tym idzie robi się strasznie gorąco.
I tak po 3 godzinach i 15 minutach stajemy na Wyżniej Kondrackie Przełęczy na wysokości 1812m n.p.m. Stąd już w zasadzie rzut beretem do szczytu Giewontu, ale wiemy, że czas mamy ograniczony i zabraknie nam jakiejś godziny, aby wrócić na obiad (do tego nie wszyscy mają czołówki) …….
Widoki z przełęczy są jednak tak cudowne, że zupełnie nie czujemy się niespełnieni, a wręcz przeciwnie – to tak jakby ktoś nas teleportował do raju……
Gdy człowiek znajdzie się w takim miejscu, wcale nie ma ochoty na powrót do rzeczywistości, ale wycieczka tylko wtedy jest udana, jeśli z niej szczęśliwie wrócimy. Zastanawiamy się nad wariantem powrotu, niestety lód od strony Kondratowej ma wyraźne pęknięcia i nie wygląda zbyt bezpiecznie, decydujemy się więc na powrót tym samym szlakiem, co ma dodatkową zaletę – tam jest nasze auto i nie będziemy musieli się martwić jak do niego dotrzeć.
Zejście to kolejne bajkowe widoki i skały oświetlone zachodzącym słońcem. Po takiej wycieczce człowiek czuje się szczęśliwy i spełniony. I zawsze mi wtedy żal tych, którzy po górach nie chodzą (nie tych, którzy z różnych względów nie mogą, ale zwyczajnie nie chcą) , bo nigdy nie zaznają tego uczucia ……
Powoli się ściemnia kiedy dochodzimy do samochodu, kilka minut później jesteśmy już w pensjonacie. Dzisiejszy wieczór upływa już spokojnie w rodzinnym gronie (pomniejszonym, bo część rodziny już się rozjechała).