Nie wiem, jak dałam się w to wrobić. Koleżanka z która miałam jechać na Węgry do pracy połączonej z praktyką i imprezami w gronie międzynarodowym wystawiła mnie do wiatru, pojechałam sama. Skierowano mnie do jakiejś wsi zabitej dechami, zakwaterowano w baraku z cyganami - skądinąd całkiem sympatycznymi. Problem polegał na tym, ze nikt tam nie mówił w ludzkim języku. Miałam pracować przy zbiorze owoców, a na weekendy przyjezdżac do Budapesztu na spotkania z innymi. Okazało sie, ze to co zarabiałam nie starczyłoby mi nawet na przejazdy, wszystko szło na skromne utrzymanie. Wytrzymałam tydzień i w akcie desperacji uciekłam po tygodniu