No właśnie......
Zacznijmy od początku, a początek był najtrudniejszy. mieliśmy nadzieję, że bunt dwulatka nas nie dotyczy, a jednak......
Nie wiedziec czemu nasz maluszek kompletnie nie radził sobie ze swoimi EMOCJAMI - tymi złymi na początku wyjazdu. Podróż do Słowenii przetrwał bez problemów, ale na miejscu każda rzecz była okupiona wielką awanturą - potrafił płakac przez 2 godziny bez przerwy, bez powodu (albo raczej każdy powód był dobry).
Rada - dać się wykrzyczeć w spokoju, nie zwracać uwagi, a potem przytulić i wytłumaczyć, że tak się nie robi.........
Kolejny problem i chyba największy tego wyjazdu: JEDZENIE
Nasz synek niemal od urodzenia traktował jedzenie jak wroga numer jeden. Nie łudziliśmy się nawet, ze jakimś cudem na wyjeździe zacznie wszystko ładnie jeść. W bagażniku jechał więc z nami cały zapas ulubionych słoiczków z obiadkami i deserkami, coś niecoś do podjadania, obowiązkowe mleczko i bóg wie co jeszcze. W podgrzewaczu w pokojach przygotowywaliśmy dla niego jedzonko, ale co zrobić, zeby maluch dał nam zjeść w spokoju? Puszczanie bajek na gps-e to było jedno z rozwiązań, próba zajęcia czymkolwiek, w Austrii wspólna zabawa z równolatkiem (na migi)........Jak był grzeczny czekał na niego w nagrodę ukochany deser: lody, albo budyń. Jak nie, któreś z nas się musiało poświęcić i wyjść z małym rozrabiakiem - nie każdy musiał być narażony na jego humorki ;-(((
SUKCES: na pewno największym sukcesem była jego kondycja - dzielnie nam towarzyszył na wszystkich wycieczkach - zwłaszcza tych po jaskiniach i tych górskich wspinaczkach. W górach był wręcz idealny !!!!
Ten sukces był wynikową wychowania przed wyjazdem. Maluszek był w górach niemal codziennie. Mając 1,5 roczku odstawił wózek i sam zdobywał świat na własnych nózkach. Oczywiście jak każdy maluch próbował sterroryzować nas braniem na rączki, ale powtarzane setki razy "masz własne nóżki" poskutkowało !!! to nie prawda, że dzieci bywają zmęczone - im wystarczy przysiąśc, albo kucnąć na minutkę i już są zregenerowane. Normalnie przecież potrafią biegać cały dzień bez przerwy.
Jedyne zadanie, to tak organizować czas, żeby nie trzeba było nigdzie pędzić - żeby był czas na przerwę, na zatrzymanie się nad każdym żuczkiem, każdym kwiatuszkiem - jeśli tego nie przewidzimy - spotkamy się z BUNTEM.
Ostatnia i najważniejsza rzecz - SPANIE. Każda wycieczka musi być tak zaplanowana, zeby pora snu zawsze przypadała w tym samym momencie. Nasz maluszek lubił spać albo we własnym łózeczku, albo w samochodzie (inne miejsca nie wchodziły w grę). Staraliśmy się więc zawsze kończyć wycieczkę w porze snu, a na popołudnie planować mniej wyczerpujące zajęcia.
Podrózowanie z maluszkiem mocno ogranicza - już nie mogliśmy realizować ambitnych planów jak kiedyś, ale ten wyjazd wiele nas nauczył, a najważniejsze - był ciekawy dla wszystkich.