Rano zrywa nas z ciepłych łóżeczek budzik, szybkie śniadanko i pędzimy na kolejkę - na początek postanowiliśmy zacząć od Kasprowego, żeby maluszka zachęcić, jak na pierwszą wycieczkę w Tatrach uznaliśmy, że to dobry pomysł.
W Kuźnicach doznajemy SZOKU - jesteśmy kompletnie sami do kolejki, po paru minutach pojawiają się dopiero pojedyńcze osoby (nie ma to jak listopad !), okres oczekiwania na odjazd - 15 minut - milutko. Jest godzina 9.00 - ruszamy !!!
Słońce przygrzewa, widoki cudowne.
Na górze szybka kawka, ubieramy raczki, stuptuty i ruszamy.......Śniegu tak około 60 cm, miejscami więcej, miejscami mniej, troszkę lodu więc raczki się przydają. Podejście na Beskid nie nastręcza problemów, maluch zachwycony - nareszcie wędruje po obiecanym śniegu, widoki takie, że nie można się oprzeć aby robic zdjęcia niemalże non-stop - takiej żylety (widoczności) nie pamiętamy w Tatrach od 10 lat !!!
Przerwa na szczycie na herbatkę i czekoladę i wędrujemy dalej. Teraz najmniej przyjemny odcinek, trzeba obejść Beskid po lodowej ściance dookoła, bez raczków byłoby nieciekawie - jestesmy pod wrażeniem jak niesamowicie zdyscyplinowany i odpowiedzialny może byc nasz niespełna 6-latek.
Jeszcze kawałek i jesteśmy na Przełęczy Liliowe. Bez dziecka pewnie zaryzykowalibyśmy podejście na Świnicę, ale z dzieckiem nie wolno tak ryzykować. I tak jesteśmy pod wrażeniem jego kondycji, a maluch jest "wyrogalony" - widać, ze mu się podoba.
Po kolejnej przerwie czas na zejście w dół. Szlak zasypany, wedrujemy więc po czyichś śladach asekurując maluszka, bo nie daj boże jakieś poślizgnięcie i nie byłoby za ciekawie........Około godziny 14 jesteśmy w schonisku ("Murowańcu"). Tu przerwa na obiadek, bułeczki i tradycyjną szarlotkę i przed 15 ruszamy w dół - chcemy przejść najgorszy odcinek jeszcze za dnia. Nie jest źle, miejsca zalodzone da się jakoś ominąć, ale nogi bolą coraz bardziej........Ostatni odcinek zaliczamy już w ciemnosci, ale świeci księżyc więc da się iść.
Jesteśmy wykończeni (całą trójką), ale przeszczęśliwi - taką dawkę estetycznych doznań jaką przyszło nam dzisiaj doznać nie da sie zastąpić niczym innym.
Eryczek szybko regeneruje siły i wyciąga nas jeszcze wieczorem na spacer do "Zbójnickiej Chaty" (koło basenów na Antałówce) razem z dziadkiem, który do nas dzisiaj dojechał.