Pomysł wyjazdu do Krakowa zrodził się niespodziewanie w przeddzień - przyczyna - nie napiszę, bo nie chcę zapeszać.......może wyjaśni się wkrótce :-)
Tak czy inaczej jedziemy rano z synkiem autobusem do Krakowa, potem szybka przesiadka na tramwaj i wizyta w mocno tkniętym już zębem czasu budynku telewizji Kraków.....(bez wyjaśnień)
Na szczęście po godzinie jesteśmy już wolni i możemy wracać. Po szybkim obiadku znowu tramwaj do centrum i przed nami spokojny spacerek po centrum - żar z nieba się leje, ale mimo tego i tak miło przespacerować sie tymi uroczymi uliczkami starego miasta - Rynek, Kolegium Maius, najmniejsza na świecie fabryka cukierków, na koniec Plac szczepański okreslany po przebudowie największym krakowskim kiczem......mam sentyment do tego miejsca - kojarzy mi się z samymi miłymi chwilami, przede wszystkim z randkami, które odprawialiśmy "w połowie drogi" między Gliuwicami, a Sączem, kiedy jeszcze mieszkaliśmy osobno, a maluszka na świecie nie było.....miłe wspomnienia. A Kraków, poza dojazdem do niego da się kochac.....
Na szczęście spowrotem do Sącza nie musimy tłuc się autobusem, zabiera nas dziadek i wieczorkiem jesteśmy już w domciu...