2 dni później trafia się nam kolejna gratka – tym razem wyprawa limuzyną w Tatry ……tzn. do Zakopanego, ale dla mnie Zakopane bez wyprawy w Tatry to coś co nie ma prawa bytu………tak więc jedziemy w 2 rodzinki (niepełne, bo nasz przyjaciel kierowca niestety nie może nam towarzyszyć na wyprawie, bo musi pracować)………..zajeżdżamy limuzyną pod dworzec PKP, gdzie ku zaskoczeniu otoczenia przesiadamy się na busa jadącego do Palenicy. Na dzisiaj trasa ma być ciekawa, ale krótka, bo na szlak ruszamy dopiero o godzinie 15.00 !
Tłumy oczywiście dzikie, my na szczęście już 50m dalej odbijamy od tego asfaltowego koszmarku i wędrujemy prawie całkowicie bezludnym szlakiem na Rusinową Polanę…….no i byłoby idealnie, gdyby nie ściana deszczu, która w momencie przemacza nam ciuchy…………przeczekujemy najgorszy deszcz pod drzewami, a gdy dochodzimy do bacówki na polanie – już nie pada.
W bacówce obowiązkowo żętyca, małe co nieco i dawaj – do góry.
Pół godzinki później jesteśmy już na szczycie – chmury przewalają się przez góry, ale jest pięknie – wszyscy zachwyceni – większość wycieczki jest tu po raz pierwszy, my z mężem byliśmy na tym szczycie po raz ostatni w 2003 roku (w 4 miesiącu ciąży)……..
Ponieważ podejście było niemiłosiernie ubłocone – na szczycie podejmujemy decyzje o zejściu dużo dłuższą, ale za to łagodniejszą trasą przez Waksmundzka Rówień, Polana pod Wołoszynem do asfaltu w pobliżu Wodogrzmotów Mickiewicza ………. W drodze powrotnej cały czas towarzyszy nam deszcz, ale humory i wola walki w grupie nie ustaje…..
Po 4 godzinach zamykamy pętlę na koszmarnym parkingu.
Teraz dopiero przed nami wyzwanie – znalezienie wolnego stolika w jakiejkolwiek knajpie na Krupówkach……..to jakaś masakra – pół godziny poszukiwań i jest – 21 zaczynamy jeść obiad ……….
Do domu docieramy około północy – zmęczeni, ale zadowoleni !