Porzucamy nasze wehikuły i ruszamy na szlak - oczywiście jak to zwykle bywa - obieramy nie ta trasę co trzeba i zamiast iść wygodną ścieżką brniemy na przełaj przez mokre łąki - już na wejściu mocząc sobie wszystkie buty ....... (na 10 par, chyba tylko jedna to przetrwała) .........
Ścieżka prowadzi nas nieziemsko cudną doliną - niestety ośnieżone szczyty pokrywa gęsta warstwa chmur ......
W pewnym momencie dochodzimy do potoku, który zgodnie ze szlakiem należałoby w tym miejscu przekroczyć, ale sądząc po szerokości - raczej bez stumilowych butów - jest nierealne........obieramy więc kierunek pionowo wzdłuż wodospadu, a daje trawersem przez kolejne niekończące się polany ........
Stopy bola od wykręcenia, trawers nie służy im ani trochę ............ Każdy podąża inna drogą, w końcu gubimy się na dobre.
Mąż przeskakuje potok i idzie w kierunku właściwego szlaku, my z synem zostajemy na szarym końcu, bo tracimy mnóstwo czasu, aby zawrócić i znaleźć w miarę bezpieczne przejście .....
Po długim czasie podejścia dochodzimy w końcu do śniegu ......... udaje się go przejść bez raków , choć Eryk zakłada swoje małe raczki dla zabawy- żeby sprawdzić jak się w nich chodzi .........niestety im wyżej tym gęstsze chmury, a co za tym idzie większy deszcz.......dochodzimy do wypłaszczenia na ponad 3100m n.p.m.
Ja osobiście mam już dość - zaczynają na dobre boleć mnie stawy kolanowe - wiem, ze jak pójdę dalej - mogę mieć kłopot z zejściem , ale jak Eryk zobaczył, że reszta wydarła do góry na przełęcz popędził za nimi .........
W pewnym momencie zaczynam się bać - nie widzę nikogo, a synek ginie mi z oczu w coraz gęstszych chmurach ........
Po godzinie stania i czekania na mokrym lodowatym śniegu w mokrych butach na jakiś znak od kogokolwiek - dostaję cynk, że wszyscy są w grupie .........uff.
Mogę schodzić spokojnie w dół ........... po pół godzinie dogania mnie towarzystwo - Eryk dumny z siebie - to jego rekord wysokości - tym bardziej satysfakcjonujący, bo osiągnięty z przewyższenia prawie 1200m.............
Ja jestem zachwycona wszystkim co mnie otacza........i nie ważne, ze mokro, że zimno ........
Ledwo żywi dochodzimy późnym popołudniem do Juty - jedno o czym myślimy to jedzenie i odpoczynek........
Zjadamy obiad w jedynym miejscu, które tu cos oferuje.......
Kiedy wychodzimy z knajpki - oczom naszym ukazuje się widok tego, co mieliśmy zobaczyć kilka godzin wcześniej - fascynujących szczytów pasma Asatiani pod którym byliśmy ............. wow..........to byłby obłęd zobaczyć to z bliska !!!
Do naszego domku docieramy już po ciemku ........... to był potwornie męczący, ale niesamowity dzień !