Jak zawsze nieplanowany wypad weekendowy – byle w las, byle były borówki, grzybki, malinki, jeżynki i inne skarby......
Jedziemy w kierunku Uhrynia, samochód jak zwykle zostawiamy na końcu trasy, tam gdzie już dalej po prostu jest zakaz, dalej już na piechotkę. Droga do góry schodzi nam tym razem bardzo długo, bo co chwila któreś z nas wchodzi w las za grzybkami (a lasy tutejsze do łatwych w chodzeniu nie należą.
Asfalt po jakimś czasie się kończy, a dalej już gruntowa droga – i tak zawędrowalibyśmy pewnie na Łabowską Halę gdyby któreś z nas zabrało mapę. Na odwrót musieliśmy się zdecydować po ponad 2 godzinach marszu, gdy natrafiliśmy na drogę zbyt błotnistą, aby iść dalej.
Wynik wędrówki – cała torba grzybków i niezbyt zadowolona mama, której pozostało to obrobić wieczorem.
My z maluchem nie darowaliśmy sobie jeszcze wycieczki rowerowej po powrocie na miasteczko rowerowe gdzie odbywał się festyn szantowy – tam czekały na malucha konkursy, tańce, możliwość postrzelania. Potem zostawiamy rowerki w domu i pędzimy jezszcze na koniec jarmarku anielskiego na rynek – oj, ciekawy i męczący dzień za nami.......